Jeśli ktoś oglądał kultowy już film „Chłopaki nie płaczą” z Maciejem Szturem i Cezarym Pazurą z 2000 roku i jest fanem jak ja to na pewno zna cytat wypowiedziany przez Laskę 🙂 jednego z wielu świetnych bohaterów tego filmu. Młody, zajarany filozof, który przez cały film dawkuje nam w komediowy sposób prawdy o życiu. Oto cytat do którego ja się zastosowałam
” W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście, ważne pytanie: co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić. ”
U mnie może nie do końca tak to wygląda bo przecież są dzieci, rodzina i rachunki do zapłacenia, ale nie jestem sama. Jest nas dwoje a rękodzieło jakoś się kręci, a my z mężem zawsze się wspieramy i w tym chyba nasza największa siła. Miłość, zrozumienie, wsparcie i zaufanie, zawsze możemy na siebie liczyć. Tak jest i tym razem… Po za tym wychodzę z założenia, że nie można pracować tylko dlatego, żeby mieć wypłatę! Trzeba robić coś co nam da utrzymanie jednocześnie będzie dla nas przyjemne. Życie mamy jedno i nie możemy poświęcić go dla pracy której nienawidzimy! Dlaczego nie być szczęśliwym w pracy?!
Rób to co kochasz a nie przepracujesz ani jednego dnia.
Z szycia bardzo szybko się wyleczyłam. Nie była to miłość po grób. Jednak upewniłam się, że miłością tą jest na pewno drewno. Stęskniłam się przez rok „nie palenia” (nie licząc palenia w piecu w zimie) za zapachem palonego drewna i tworzenia czegoś unikatowego.
Tak naprawdę potrzebowałam chyba jakiegoś impulsu, żeby zacząć znowu wypalać bo synek przecież już podrósł a gotowych wyrobów typu szkatułki czy zakładki nie trzeba specjalnie szlifować. Takim impulsem, który spowodował powrót do wypalania była moja przyjaciółka, która potrzebowała specjalnego prezentu z tak zwanym jaje na 18 urodziny. I tak powstała skrzynka na skarby 🙂
Potrzebna iskra by wzniecić ogień …
Tak się powoli rozkręcało. A to przyjaciółka potrzebowała prezent, a to ktoś sobie przypomniał, że na moim facebookowym profilu widział moje prace i napisał z zapytaniem czy nie stworzyłabym czegoś fajnego bo żona ma 40 urodziny i … Powoli do przodu zaczęły się zapytania o wyjątkowe przedmioty. Dla mnie to był miód na serce. Ta cudowna myśl, że moje prace jednak podobają się innym.
Powoli bo przecież nie miałam tyle czasu by móc wypalać wiele godzin, bo przecież jest małe dziecko. Czułam się rozdarta między byciem 100% mamą, żoną i gospodynią domową. Czas na pasje (i nie jeden by powiedział „na widzi mi się”) był ograniczony do minimum. Na szczęście mam cudowne dzieci i męża. Oni widzieli, że takie same dnie mnie dobijają, że nie umiem tak po prostu trwać. Ja nie jestem stworzona do bycia „kurą domową” (mam pełny szacunek do takich kobiet i szczerze je podziwiam) codzienne obowiązki zaczęły sprawiać, że czułam się tak jakbym co dzień przeżywała dzień świstaka. Każdy dzień był taki sam, opieka nad dzieckiem, pranie, sprzątanie, gotowanie i tak w kółko… To nie dla mnie. Ja potrzebuję jakiegoś wyzwania, stworzenia czegoś nowego. Nienawidzę monotonii, to dla mnie powolne samobójstwo.
Pełen relaks
Mąż z córkami zajmował się najmłodszym członkiem rodziny, a ja mogłam coraz częściej usiąść i w pełni się zrelaksować, stworzyć coś zupełnie nowego. Zdobiłam wszystko co wpadło mi drewnianego w ręce. Deski do krojenia, łyżki drewniane, tłuczki do mięsa, pudełka itp. to daje tyle radości i dla mnie pełnego relaksu. Jedni muszą jechać do SPA … A ja …Ja potrzebuje tylko kawałek drewna, dobry pomysł i pirograf do ręki. Trochę spokoju, ulubioną muzykę lub ciekawego audiobooka i jestem szczęśliwa i zrelaksowana jak po SPA.
To był ten moment, w którym stwierdziłam, że chciałabym aby moja pasja stała się moją „pracą” (chociaż co to za praca jeśli robi się coś co się kocha i sprawia przyjemność). Sama przyjemność, taka praca to marzenie.
Wisienka na torcie 😀
Czasami rozmawiałam z moim kochanym mężem, że przydała by mi się taka mała szlifierka. Kiedy znajdowaliśmy się w marketach budowlanych, albo Lidlu zawsze jak przechodziliśmy obok narzędzi oczka mi się świeciły na widok mini szlifierki. Ja już miałam wizję co ja bym z nią mogła stworzyć. Widziałam oczyma wyobraźni, ale nie odzywałam się, cierpliwie czekałam, aż sobie zarobię i kupię. Potem usiądę w moim zacisznym kąciku i będę dziergać 🙂
Pewnego pięknego dnia mój mąż bez okazji kupił mi taki sprzęt 🙂 Jaka była moja radość … to jest nie do opisania. Czułam się jak dziecko, które właśnie dostało wymarzoną zabawkę. Miałam ochotę skakać z radości 🙂
I niemal od razu MUSIAŁAM wytestować na szkle. O tak …. to było to … moja druga miłość SZKŁO. I wreszcie mogłam zacząć pracę z nim. TAK, TAK i jeszcze raz TAK. Pierwsze szlify nie były idealne, ale efekt był na tyle zadowalający, że chciałam w to dalej iść.
Już wiem co będę robić
Pierwszy sztuka „wygrawerowanego wazonu” jest u mnie 🙂 pozostanie na pamiątkę. Od tamtego czasu powstało już dość dużo nowych prac. Uwielbiam tę kruchą materię jakim jest szkło. To prawda trzeba być bardzo ostrożnym przy obrabianiu tego surowca. Wielokrotnie zdarzyło się tuż przy wykończeniu pracy… Jeszcze tylko jedno draśnięcie i będzie super i w tym momencie słyszysz dziwne chrupnięcie. Pęka szkło a w ręku pozostają kruche cząstki….wrrrr złość i stracone godziny. Potem patrzysz na to i orientujesz się, że owszem czas może i minął ale czy faktycznie stracony? Nie ma gotowej pracy to fakt ale jest kolejne zdobyte doświadczenie.
Mini szlifierka, którą dostałam od męża była nieco ciężka i ręka mi szybko się męczyła a małe elastyczne przyłącze niestety miało bicie i nie było możliwości zrobienia precyzyjnej kreski. Byłam jednak pewna, że mogę i chcę tworzyć również w szkle. Co mi pozostało? Zakupienie konkretnego sprzętu DREMEL STYLO + idealne rozwiązanie do ręcznego grawerowania w szkle.
Taki to koniec opowieści o mojej historii jak to się zaczęło i jak rozwijało. Od tamtego czasu powstało wiele prac. I na pewno powstanie jeszcze wiele innych. Zapraszam do czytania wpisów na moim blogu lecz już w innych kategoriach.